Ultimate Mortal Kombat

Historia turnieju Mortal Kombat 3


Opowiadanie o tematyce Mortalowej, które zdobyło pierwsze miejsce w konkursie SECRET SERVICE i CD PROJEKT. Doskonała robota, wymagająca mnóstwo pracy i niemałej liczby pomysłów. Z drugiej strony opowieść bardzo ostra, krwawa i trzymająca w napięciu. Tylko dla czytelników o mocnych nerwach. Zapraszam do lektury! - Gulash

1.

- Zaczynamy na mój znak. - Szept młodego czarnoskórego zmącił ciszę. Stojąca naprzeciwko niego jasnowłosa dziewczyna skinęła głową. Sekundę później wypadły drzwi wejściowe malutkiego domku, wywalone mocnym kopniakiem. Oboje wpadli do środka z bronią gotową do strzału. W przedpokoju ukazały się drzwi na wprost i na prawo. Mężczyzna uczynił gest w kierunku tych po prawej stronie. Dziewczyna ponownie skinęła głową, otworzyła drzwi gwałtownym pchnięciem i szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na kuchnię i nie było w nim nikogo. Szybko wróciła do swojego partnera. Cała operacja trwała może sześć sekund. 


Oboje podeszli do jedynych zamkniętych drzwi. Tym razem Murzyn nie dal znaku, tylko od razu kopnął w drzwi z taką siłą, ze wyleciały z zawiasów i upadły na ziemię robiąc potworny hałas. Jednak postać stojąca tyłem pośrodku nieumeblowanego pokoju nawet nie drgnęła. 


- Ręce do góry i obróć się powoli! - odezwała się dotychczas milcząca dziewczyna. 

Spokojnie. - Głos postaci z pokoju byt czysty i wyraźny. Człowiek odwrócił się. 
- Hej! Ja cię chyba znam. - rzekł mężczyzna. 
- Tak, Jackson. Jestem pewien, że ty i Sonya dobrze mnie znacie. 
- Rayden? 
- Tak, moja mała. 
- Co ty tu robisz? 
- Mam niewiele czasu. Shao Kann powrócił i chce posiąść Ziemię. Musicie go powstrzymać, ja nie mogę wam pomóc, gdyż bogowie również przygotowują się do walki z zastępami Kanna. Nie mogę ich zostawić. Jestem jedynym bogiem, który zna obecną moc Shao Kahna i muszę was ostrzec, że jest dużo silniejszy niż kiedykolwiek. Przywrócił do życia swoją żonę - Sindel, a takiego czynu nie potrafił dotąd dokonać żaden z bogów. 
- Zaraz, zaraz - przerwał mu Jax. - Czegoś tu nie rozumiem. Skoro bogowie przygotowują się do walki, to po co my tu jesteśmy potrzebni? A tak w ogóle to ja mam dość tych wszystkich turniejów. 
- Bogowie są tak zajęci przygotowaniami do bitwy, że nie mają czasu na ochronę Ziemi. Tymczasem Kahn wystał Shang Tsunga. aby pozabijał wszystkich, którzy mogą doprowadzić do następnego turnieju. Między innymi was. 
- No to zajebiście - Jax prostymi słowami wyraził to, co czuł. Sonya tylko pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza. Nagle zmarszczyła czoło. 
- A gdzie się podział dezerter? 
- Jaki dezerter? - Rayden zrobił zdziwioną minę. 
- Dostaliśmy telefon, że w tym domu ukrywa się niebezpieczny dezerter. Uciekł z posterunku ze służbowym karabinem - wyjaśnił Jax. 
- Aaa... o to chodzi. - Twarz Raydena rozjaśnił uśmiech. - To ja dzwoniłem - wyjaśnił 
skromnie. 
- Chodźmy. Sonya. Nic tu po nas. - Jax wyraźnie nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy. 

2. 


Liu Kang wracał późnym wieczorem do mieszkania położonego na przedmieściu Nowego Jorku. Wybrał tę okolicę specjalnie po to, aby w wolnych chwilach móc bez obaw poćwiczyć. Nie wszyscy sąsiedzi lubią facetów ubranych w same spodnie, latających z jednego końca ogródka na drugi z nogami wysuniętymi do przodu i wrzeszczących przy tym niemiłosiernie. W momencie, gdy Kang otwierał furtkę, wiedział już. że popełnił błąd. Ułamek sekundy później upadł twarzą na chodnik po silnym kopnięciu. Jednak klasztor Shaolin wyrobił w nim pewne zachowania, które prawdopodobnie teraz uratowały mu życie. Błyskawicznie poderwał się na nogi unikając tym samym miażdżącego buta. Jeszcze w tej samej sekundzie wyprowadził dwa szybkie ciosy ręką, które sięgnęły celu. Przeciwnik zachwiał się tylko na moment, ale to wystarczyło. Side Kick lewą nogą prosto w gardło pozbawił go oddechu, a chwilę później życia. Liu Kang obrócił się o 180 stopni tylko po to, aby po raz drugi upaść na twarz. Tym razem na policzku zostały cztery rowki, z których od razu zaczęła płynąć krew. Kang poderwał się na nogi, ale nie wyprowadził kontry, tylko cofnął się o krok i zaczął powoli okrążać swego nowego przeciwnika. Po chwili do napastnika dołączyli dwaj następni. Wszyscy trzej byli podobnie ubrani i biła z nich niesamowita żądza krwi. Ten z kastetem wysunął się do przodu i wyprowadził cios. Liu instynktownie zablokował go lewą ręką, a prawą uderzył od dołu w łokieć napastnika. Trzasnęła kość i mężczyzna zatoczył się z bólu. Dwaj pozostali ruszyli z dwóch stron. Kang szybko ocenił sytuację i podskoczył. W powietrzu wykonał 3/4 obrotu i uderzył pierwszego z nich prosto w nos. Cios był tak silny, że chrząstka nosowa nie wytrzymała i zapadła się w głąb czaszki. Z ziejącej dziury chlusnęła krew. Napastnik przed śmiercią zdążył tylko popatrzeć zdziwionym wzrokiem na swego zabójcę. Drugi z nich zawahał się. Jego dwaj koledzy nie żyli. a trzeciemu niewiele brakowało. Ale Liu Kang już odwracał się w jego kierunku. Nie było odwrotu. Kang uśmiechnął się nieznacznie. Nie wyszedł jeszcze z wprawy. Pierwszego z nich nie chciał zabić. Za to następnemu nie dal żadnych szans. A teraz został tylko jeden. Zrobił krok w kierunku mężczyzny, widział niepewność w jego oczach. Niepewność, która przeradzała się w strach.

- Kto cię tu przysłał? - Kang chciał dać mu szansę. O dziwo, tamten zaczął gadać, jakby go
ktoś nakręcił. Ludzie są zdolni do wielu rzeczy, gdy patrzą w oczy śmierci.
- Nie wiem, jak on się nazywał... Przysięgam!!! Byt ubrany na biało i miał dziwną twarz. Z jednej strony taką metalową, z czerwonym okiem. Powiedział, że przystał go Shano Fahn, czy coś
takiego. Naprawdę!!! Nic więcej nie wiem!
- Idż stąd. Chyba, że chcesz położyć się obok swoich kolegów.

Nie trzeba mu byto dwa razy powtarzać. Pobiegł w ślad za tym ze złamaną ręką, który zmył się trzy minuty wcześniej. Kang zastanowił się nad jego słowami. Chłopak gadał co wiedział. Pewnie sam nie miał pojęcia o czym mówi. Ale dla Liu Kanga to miało sens. Znał Shao Kahna z dwóch Śmiertelnych Turniejów. Zajścia sprzed paru minut mogły świadczyć o tym, że Kano używając imienia Shao chce nastraszyć Kanga. Albo o tym, że Kahn szykuje coś wielkiego. Liu przyznał sam przed sobą, że nie bardzo wierzy w pierwszą możliwość.

3. 

Uciekał już mniej więcej dwie godziny. Zaczynało mu brakować oddechu. Podczas biegu zastanawiał się, jak go znaleźli. Już wcześniej ukrył się poza miastem, gdyż przewidział, że może zostać zdradzony. Teraz gonili go jego dawni przyjaciele. Chcieli go zabić. Wszystko byto dobrze do czasu, gdy w laboratorium opracowano nowy model cyborga, który byt lepszym wojownikiem niż ludzie. Po tym wszystkim on stał się niepotrzebny. A ponieważ za dużo wiedział, chciano go zlikwidować. Trzy wystane za nim roboty wpadły na trop dopiero dwie godziny temu. Od tego czasu zaczął się szaleńczy wyścig człowieka z maszynami.

Przystanął i obejrzał się za siebie. Za nim rozciągała się pusta ulica. Ogólną ciemność rozjaśniały poustawiane tu i ówdzie latarnie. Wziął głębszy oddech i pobiegł dalej, ale po kilku minutach zatrzymał się ponownie. Zdecydował, że najwyższy czas przejść do ofensywy. Rozejrzał się. Wokoło był tylko las i droga. Las. Postanowił, że ukryje się między drzewami i poczeka na roboty. Wprawdzie przeciwko trzem miał małe szanse, ale miał nadzieję, że może się rozdzielą. Wszedł głębiej w las. Dotychczas roboty trzymały się bezbłędnie jego śladów. Liczył, że między drzewami trochę się pogubią i ofiara zmieni się w myśliwego. W pewnym momencie zamajaczyło mu w oddali migające światełko. Ruszył w tamtą stronę. Światełko okazało się małym ogniskiem, przy którym siedziało dwoje ludzi. A on znał tych ludzi.

4. 

Wayne Fursam i David Gunn wracali po całonocnym patrolu do koszar. Obaj służyli w Gwardii Narodowej w stopniach sierżanta i byli z tego dumni. Rozmawiali o kobietach. Raz po raz któryś z nich wybuchał śmiechem w reakcji na uwagę kolegi. Akurat kolej na wybuch wesołości przypadła na Wayne a, ale ten się nie śmiał. Stal prosto wpatrując się w ogródek po przeciwnej stronie drogi David popatrzył na niego najpierw z dezaprobatą, że ten nie zrozumiał dowcipu, ale później podążył za wzrokiem kolegi.

- O kur... - to było wszystko, co zdołał z siebie wydusić. Ale wystarczyło, aby Wayne ocknął się z letargu.
- Szybko! Trzeba zawiadomić szefa. Mówiąc to już wyciągał krótkofalówkę.
- Baza. Tu patrol A8. Na Fox Street mamy dwa ciała. Kompletnie zmasakrowane.
- Przyślijcie tu szybko oddział specjalny. Następnie obaj mężczyźni wyciągnęli broń i wpadli do ogródka przeskakując niewielki plotek odgradzający teren domu od ulicy. Na werandzie stał średniego wzrostu długowłosy Azjata w samych tylko spodniach. Na widok żołnierzy zszedł z werandy podnosząc jednocześnie ręce do góry. Na rozkaz żołnierzy bez oporów położył się twarzą do ziemi i dał się skuć kajdankami. W takiej pozycji, z dwiema lufami pistoletów na plecach czekał na mające przyjechać posiłki.

5. 

Na planie filmowym panował nieziemski bałagan. Reżyser biegał za scenarzystą, aby wyjaśnić pewne kwestie, kamerzyści próbowali skleić taśmy, które nie wiedzieć czemu popękały, a odtwórca głównej roli w najlepsze gawędził ze swoją dziewczyną, nie przejmując się kompletnie tym, co działo się wokół niego.

- Mówię ci Johnny, że to nie żart. Naprawdę rozmawialiśmy z Raydenem.
- Nawet jeśli, to co mnie to obchodzi? Skończyłem z turniejami. Niech szukają sobie innych chętnych. Mam tu dobrą pracę i nie zamierzam jej tracić tylko dlatego, że słyszałaś pogłoski o atakowaniu byłych zawodników przez Shao. Masz jakieś dowody, czy wiesz to tylko z opowiadań Chińczyka z miską na głowie?
- Nie mam dowodów... - Sonya spuściła nieco z tonu. - Ale dlaczego miałby nas okłamywać?
- Może ma w tym jakiś interes? - Johnny Cage ściągnął przyciemniane okulary i od razu zmrużył oczy przed wszechobecnym słońcem. Temperatura wynosiła około 35 stopni.
- Zróbmy tak: na razie zapomnijmy o wszystkim, a gdy plotki się potwierdzą, to wtedy weźmiemy się do roboty.
- Jeśli zaczną od ciebie, to będzie za późno. - Cage już szykował ripostę, gdy z megafonu rozległ się głos:
- Porucznik Sonya Blade proszona do telefonu.

Chwilę później Sonya podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha. Ledwie po ułamku sekundy musiała ją nieco odsunąć ogłuszona siłą głosu.

- Gdzie ty się do cholery podziewasz! Masz tu być za pięć minut! - głos szefa brzmiał niczym ryk lwa.
- Tak jest. - Niestety spóźniła się z ostatnim zdaniem. Wypowiedziała je do buczącego sygnału. Podeszła do Johnny ego.
- Muszę jechać. Obowiązki wzywają. Baw się dobrze.
- Mam chwilę przerwy. Może zabiorę się z tobą? 
Sonya uśmiechnęła się lekko.
- Dobra, wsiadaj.

Temperatura na zewnątrz powodowała, że niewiele osób zdecydowało się na wyjazd samochodem. Dlatego Cage i jego dziewczyna dotarli na miejsce bez żadnych problemów. Chwilę później byli w gabinecie szefa. Był tam również Jax.

- No, jesteś wreszcie. A to kto? - Szef nawet nie próbował ukryć zdziwienia.
- To mój facet. Johnny, poznaj Kurtisa Strykera, mojego przełożonego. Jacksona już znasz. Mężczyźni szybko wymienili uścisk dłoni.
- Dobra. - Stryker od razu przeszedł do konkretów. - Na Fox Street znaleziono dwa zmasakrowane ciała. Patrol mówił, że sprawa jest poważna. Mam zamiar pojechać tam i rozejrzeć się. A wy jedziecie ze mną. Milo było mi cię poznać. Johnny, ale to służbowe sprawy i musisz zostać.
- Szefie. Skoro już i tak o wszystkim wie, to może chyba jechać z nami.
- Nooo... Dobra. To chodźcie.

6. 

Liu Kang leżał już tak dwie godziny. Gdyby chciał, to w ciągu pięciu sekund mógłby zamienić się miejscami z tymi policjantami. Ale nie chciał. Teraz musiał tylko przekonać policję, że zabił w obronie własnej i wytłumaczyć, dlaczego ich nie powiadomił. Natomiast napaść na funkcjonariusza to poważniejsza sprawa. Z drugiej strony leżenie w tej pozycji zaczynało go już nużyć. Nagle usłyszał pisk opon i pomyślał, że nie poleży już długo.

Stryker wysiadł z samochodu, a w chwilę potem pozostali. Szybko rozejrzał się po okolicy. W ogródku leżały dwa zakrwawione ciała. Nieopodal twarzą do ziemi leżał skuty kajdankami mężczyzna, a nad nim stali dwaj żołnierze. Na widok Strykera jeden z nich podszedł i zasalutował.

- Panie pułkowniku, melduję, że złapaliśmy podejrzanego.
- Doskonale. Każcie mu wstać.

Mężczyzna wstał i szybko rzucił okiem po przybyłych. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Usta otworzył szeroko i wyjąkał:

- Wy tutaj?

Stryker obejrzał się na Jaxa, Sonię i Johnny'ego.

- Znacie go?

Wszyscy trzej pokiwali głowami.

- To Liu Kang. Uczeń Shaolin. Doskonały w sztukach walki. - Jax pierwszy odzyskał mowę. Kurtis podszedł do Chińczyka.
- Dobra. Mam zamiar zadać ci parę pytań i mam nadzieję, że będziesz chętny do współpracy. Po pierwsze: co tu się stało.
- Zostałem napadnięty przez czterech osobników i musiałem się bronić.
- Czterech powiadasz... Dlaczego więc są tu dwa ciała?
- Ponieważ reszta uciekła. Ci nie mieli szczęścia.
- Masz jakąś broń? - zapytał Stryker, ale widząc zdumienie w oczach Liu, poprawił się. - Zapytam inaczej. Jak ich zabiłeś?
- Nogami.
- Tak po prostu nogami? A może miałeś coś na nich? Jakieś metalowe buty, albo ostrogi?
- Nie. Nic z tych rzeczy.
- Szefie, on mówi prawdę. - Sonya klęczała przy jednym z denatów. Stryker obrócił się do niej.
- Co tam masz?
- Obaj zostali zabici silnymi ciosami. Tutaj jest jeszcze osobna plama krwi, która ciągnie się w kierunku furtki. To świadczy o tym, że ktoś uciekł. Może przyszedł byś to obejrzeć, a my z nim w tym czasie porozmawiamy
- Dobra, macie pięć minut.
- Siemasz, Liu. - Johnny pierwszy był na miejscu.
- Witaj Johnny. To bardzo duży zbieg okoliczności, że znaleźliście się tu wszyscy troje, ale skoro już tu jesteście, to nawet dobrze. To nie byt zwykły napad. - Kang przerwał, dla nabrania oddechu. Wszyscy milczeli czekając na dalszy ciąg.
- Oni przybyli tu z rozkazu Shao Kahna. Chcieli mnie zabić. Sonya spojrzała na Cage'a.
- Mówiłam ci, to nie chciałeś wierzyć. - a później mówiła już do Liu.
- Widzieliśmy się z Raydenem. Zakreślił nam ogólną sytuację. Shao chce znów zawładnąć ziemią. Tylko, że teraz ma zamiar wyeliminować poprzednich zawodników, aby nie dopuścić do nowego turnieju. - podczas tej wypowiedzi Stryker znalazł się w zasięgu głosu Sonyi. Teraz pilnie nadstawiał uszu, ale Sonya powiedziała już wszystko, co miała zamiar powiedzieć. Johnny Cage odszedł kilka kroków od rozmówców i zamyślił się. Kurtis, widząc, że nie ma co liczyć na dalszy ciąg, zapytał:

- Dobra, zechciejcie mnie poinformować co tu się dzieje, bo jak widzę, tylko ja jestem kompletnie zielony.

Wszyscy czworo pokrótce streścili mu dwa poprzednie turnieje i wydarzenia minionej doby. Gdy skończyli, Stryker długo jeszcze się zastanawiał, po czym powiedział:

- Dobra. Umówmy się, że nie bardzo wam wierzę. Myślałem, że stać was będzie na lepszą historyjkę w obronie kolegi, ale chyba wam coś nie wyszło.
- Kurtis. to nie jest blef. Dwa turnieje, to nie wytwór naszej wyobraźni. Może to i jest nieprawdopodobne, ale jednak rzeczywiste. Naszą jedyną nadzieją jest działać wspólnie. Myślę, że Shao Kahn wystał kogoś i po nas. To po prostu kwestia czasu, nim i my zaczniemy walczyć. Dlatego gdy będziemy razem, mamy szansę przetrwać. Możesz być z nami lub przeciw nam. Stryker, ale niczego nie zmienisz.
- Dobra. Niech wam będzie, że „będę z wami". Ale jeśli to kit, to wsadzę wam wszystkim grabie w dupę.

7. 

W twierdzy Shao Kahna panowały szampańskie nastroje. Sam bóg po raz kolejny czcił powrót swojej żony Sindel z zaświatów. Oboje snuli wizje o przyszłości Ziemi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mogli się doczekać, kiedy zapanują nad kolejnym światem. Wysłany na Ziemię Shang Tsung jak na razie bardzo dobrze wywiązywał się z powierzonego mu zadania. Shang Tsung... Kahn zamyślił się. Wiedział, że Tsung tylko czeka na jego moment zawahania, ale był dobrym wojownikiem i strategiem, dlatego bóg dał mu szansę. Do tej pory nie miał powodów do niepokoju. Co prawda poprzedni uczestnicy turnieju jeszcze żyli, ale za to tysiące innych ginęły każdego dnia. Już niedługo... - pomyślał.

Tymczasem Shang Tsung „oczyszczał" kolejne miasto. Z uśmiechem przyglądał się, jak jego wojownicy usuwają coraz to nowych panicznie przerażonych mieszkańców Ziemi. Shao Kahn będzie zadowolony. Nagle z zamyślenia wyrwał go krzyk z drugiej strony ulicy. Odwrócił się bez pośpiechu i zamarł. Pięciu jego podopiecznych próbowało rozprawić się z jednym człowiekiem, który systematycznie kontrował atakujące go potwory. Jego dwa metalowe pręty zakończone jakimiś dziwnymi wypustkami rozwaliły właśnie jedną głowę i szykowały się do następnej. Pod jego nogami leżało już z dziesięć martwych potworów. Tsung podszedł jeszcze dwa kroki, ale po chwili jakby zrezygnowany zatrzymał się i w skomplikowany sposób złożył dłonie. Niebo zmieniło swoją barwę, a sam Tsung uniósł się w powietrze. Rozłożył dłonie i za chwilę złożył je ponownie, lecz tym razem w inny sposób. Z ich wnętrza wytrysnęła kula ognia i z ogromną prędkością popędziła w stronę walczących. Nie obchodziło go, że jego podopieczni też mogą zginąć. W każdej chwili mógł poprosić władcę o nowe zastępy. Za to człowiek nie miał prawa przeżyć uderzenia ognistym pociskiem. Nie patrząc na dalszy przebieg wypadków, Shang odwrócił się i odszedł.

Człowiek pierwszy zauważył lecący w jego stronę pocisk. Błyskawicznie przeskoczył nad głową atakującego go skrzyżowania jaszczurki z pająkiem i rzucił się na chodnik. Popełnił tylko jeden błąd. Odwrócił się aby popatrzeć na wybuch. Ogień bezlitośnie wypalił mu niemal połowę twarzy i człowiek stracił przytomność.

8. 

Przyczaił się za drzewem. Stąd widział wszystko, samemu nie będąc widzianym. Dwie osoby siedzące przy ognisku byty mu bardzo dobrze znane. Nawet aż za dobrze. Obie należały do znienawidzonego przez niego wrogiego klanu ninja. Kiedyś znienawidzonego. Teraz czasy się zmieniły. Zastanowił się jeszcze chwilę, po czym podjął decyzję. Wszedł w krąg światła. Na jego widok siedzący przy ognisku poderwali się na nogi i zamarli ze zdziwienia. Przybysz podniósł obie ręce do góry w geście pokoju.

- Mogę się do was przysiąść? - zapytał. Ninjas popatrzyli na siebie i jeden z nich powiedział:
- Dobra, siadaj, ale po przeciwnej stronie ogniska. A później powiesz nam co tu robisz, a my
zadecydujemy, co zrobimy z tobą.

Te szorstkie stówa byty wywołane jedynie ostrożnością i obcy o tym wiedział. Usiadł powoli, aby nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania. Nerwy tamtej dwójki napięte byty do granic możliwości, a on nie chciał zostać trafiony jakąś niespodzianką tylko dlatego, że zbyt szybko ugiął nogi. Zaczął opowiadać o sobie. O tym jak został zdradzony przez własny klan, jak chciano go zabić i jak musiał uciekać przed egzekutorami. Po jego opowieści zapytał. co oni tu robią. Pierwszy opowiedział mu niemal identyczną historię. Drugi co jakiś czas przytakiwał. Na koniec zapytał, czy się przyłączy do ich dwójki. We trójkę mieli większe szanse. Zgodził się. Wrogość z czasów, gdy byli jeszcze wojownikami swoich klanów prysła niczym bańka mydlana. Zawarli przymierze, którego każdy ninja przestrzegał. Nie musieli się więc obawiać, że pewnej nocy któryś z nich zginie zabity we śnie przez swoich towarzyszy.

Przez długi czas siedzieli w milczeniu. Wsłuchiwali się w odgłosy płonącego ogniska, gdy do ich uszu dotarł inny dźwięk - odgłos szeleszczących liści. Ledwo zdążyli wstać, gdy w krąg światła wkroczyły trzy roboty.

- Przyszliśmy po Sub-Zero. Jeśli nie będziecie się ruszać, nie stanie wam się krzywda.

W odpowiedzi na stówa cyborga wszyscy roześmiali się w głos. Roboty nie traciły czasu. Pierwszy z nich wypuścił sieć, która spadła na jednego z ninjas.

- Trzymaj się Reptile! Scorpion idzie na pomoc! - jego towarzysz błyskawicznie rozciął sznurki sieci i Reptile byt wolny. Obaj natychmiast stanęli plecami do siebie, gdyż dwa roboty zaszły ich z dwóch stron. Trzeci właśnie podnosił się po mocnym kopnięciu Sub-Zero.
- Tam są!!! - Walki ustały. Wszyscy odwrócili się w stronę głosu. Z ciemności wypadło osiem postaci. Trzy z nich ninjas znali bardzo dobrze. Walczyli z nimi w turnieju. Pierwszym z trójki był Noob Saibot tropiący Scorpiona i Reptile'a podobnie jak tamte roboty Sub-Zero. Drugą postacią był Baraka - mutant, a trzecią Jade - dziewczyna będąca klonem stworzonym przez Shao Kahna. Pozostałe pięć postaci tworzyły potwory, których ninjas nigdy na oczy nie widzieli. Szybko ocenili sytuację. Ponieważ Baraka i reszta wypadli na polanę razem z Noob Saibootem, musieli więc być przeciwko nim. Rozgorzała walka, w której bardzo często trudno było zauważyć kto się z kim bije. Wszystkie potwory ruszyły na roboty ścigające Sub-Zero. Scorpion walczył z Noob Saibootem. Reptile z Baraką, a Sub-Zero z Jade.

Scorpion szybko wyprowadził kilka ataków mających zdezorientować przeciwnika. Ale Noob Saibot nie dał się zaskoczyć. Natychmiast wyprowadził kontrę prawą nogą, jednak żółty ninja zablokował cios. Nie dał przeciwnikowi odzyskać równowagi i błyskawicznie uderzył dwa razy nogą. Saibot zatoczył się. Scorpion cofnął się dwa kroki i wystawił rękę. Z dłoni wystrzeliła lina zakończona ostrym szpikulcem. Gdyby dotarta do celu, którym była szyja Noob Saiboota, ten nie miałby najmniejszych szans na przeżycie. Jednak Scorpion nie przewidział, że jego przeciwnik może być szybszy. Usunął się z toru lecącej liny i natychmiast wyskoczył z obiema nogami do przodu trafiając Scorpiona prosto w twarz. Ninja przewrócił się, krztusząc krwią, która obficie spływała do gardła ze złamanego nosa. Pociemniało mu na chwilę w głowie i nie zdążył zablokować ciosu z półobrotu wymierzonego w żebra. Trzasnęły kości. Scorpion przewrócił się na ziemię. Nawet nie próbował już wstać. Wiedział, że przegrał walkę. Przez mgłę zobaczył jeszcze cień zbliżający się do niego i wyciągnięte ręce łapiące go za szyję. Potem nie czuł już nic.

Noob Saibot odwrócił się w stronę walczących i wypatrzył Reptile'a. Ruszył w jego stronę. Reptile walczył bardzo ostrożnie, trzymając przeciwnika na dystans. Z własnego doświadczenia wiedział, że miecze mutanta są w stanie przeciąć go na pół, tak jak się kroi ogórki. Uważnie obserwował ręce Baraki i gdy tylko ten wyprowadzał cios, robił unik i oddawał uderzenie. W ten sposób wypracował sobie lekką przewagę. Po kolejnym nieudanym ciosie Reptile podciął mutanta i ten runął na ziemię. Szybko wstał, ale Reptile nie czekał. Rzucił świecę dymną aby narobić zamieszania i wyskoczył do ciosu. Baraka dał się złapać na starą sztuczkę ninjas i został trafiony prosto w twarz. Cofnął się, próbując złapać równowagę, ale w tym czasie otrzymał drugie uderzenie nogą. Potem trzecie. Przewrócił się. Reptile podbiegł do niego i wskoczył mu na klatkę piersiową miażdżąc wszystkie żebra i przebijając płuca. Z szeroko otwartych ust mutanta chlusnęła krew. Pod ogromnym ciśnieniem eksplodowały gałki oczne. Ninja zszedł z trupa, z którego cały czas płynęła krew i przystanął, aby otrząsnąć się z szoku, gdy spostrzegł idącego ku niemu Noob Saibota. Szybko potrząsnął tylko głową i wyszedł mu na spotkanie.

Sub-Zero zlekceważył przeciwnika. Teraz tego żałował. Z rozciętej wargi płynęła krew, podobnie jak z prawego uda. Cięcie nie było głębokie, ale obniżyło sprawność jego nogi. Jade miała przewagę. Ninja pocieszał się. że jest dużo wytrzymalszy od kobiety. Tylko że nawet najsłabsza kobieta musi zostać uderzona przynajmniej raz aby zaprzestać walki, a Jade miała jeszcze czyste konto. Sub-Zero ruszył szybko do przodu jednocześnie schylając się przed zmierzającą ku niemu nogą. Wyprowadził cios ręką w pachwinę. Jade skuliła się z bólu. Ninja kucnąwszy szybko wstał, uderzając Jade w podbródek. Potężny cios odrzucił dziewczynę na jakieś trzy metry. Gdy próbowała się pozbierać wypluwane zęby. Sub-Zero przyklęknął na jedno kolano i zamknął oczy. Od razu w jego głowie pojawił się głos.

- Skoncentruj się - mówił. - Jesteś jedynym ninja, który ma takie wrodzone zdolności. Postaraj się je wykorzystać. Pamiętaj czego cię nauczyłem. Sub-Zero otworzył oczy i wrzasnął najgłośniej jak tylko mógł. Potężna dawka energii wystrzeliła z jego rąk i popędziła w stronę Jade. Ta widząc to, otworzyła szeroko oczy i wykrzywiła twarz w grymasie przerażenia próbując zasłonić się rękami. Nic to jednak nie dało. Dziewczyna zdążyła jeszcze poczuć przeraźliwe zimno ogarniające jej ciało i spostrzegła, że nie może się ruszyć. Ninja podszedł do zamarzniętego posągu, popatrzył chwilę i obrócił się na pięcie wyrzucając jednocześnie nogę do przodu. Figurka rozpadła się pod wpływem uderzenia na tysiące drobnych kawałków. Sub-Zero odwrócił się, aby ocenić sytuację. Roboty powoli rozprawiały się z potworami; zostało trzech na trzech. Baraka i Scorpion leżeli martwi. Reptile walczył z Noob Saibotem. Ninja ocenił sytuację. Gdy cyborgi poradzą sobie z potworami, zaatakują właśnie jego. Jeśli pomoże Reptile'owi, może poradzą sobie we dwójkę z Noob Saibotem. Ale nawet jeśli przeżyją, to będą musieli się zmierzyć z robotami, które nie czują zmęczenia. „Przykro mi, przyjacielu" - Sub-Zero ostatni raz popatrzył na Reptile'a i pobiegł w las.

Pięćdziesiąt metrów dalej Reptile kątem oka zauważył uciekającego ninja i odwrócił się, tracąc na moment kontakt psychiczny z przeciwnikiem. Chwilę później leżał martwy na ziemi, podobnie jak pozostałe potwory walczące z cyborgami. Noob Saibot podszedł do robotów.

- Wydaje mi się, że Sub-Zero uciekł w tamtą stronę.
Roboty przytaknęły i cała czwórka pobiegła za uciekinierem.

9. 

Stryker z uwagą wsłuchiwał się w opowieści Liu Kanga o przebiegu dwóch turniejów. Raz po raz odwracał się do Sonyi i Jaxa ze zdziwioną miną, a oni potakiwali w milczeniu głowami. Tak doszli do stacji metra. Na peronie nie było nikogo. Cage spojrzał na zegar.

- Przed chwilą odjechało metro. Spóźniliśmy się. Następne będzie za dwie minuty.
- Nie dożyjecie następnego.

Wszyscy odwrócili się w stronę mówiącego. Stojąca na schodach wysoka postać mężczyzny była dobrze widoczna w świetle rozmieszczonych na suficie lamp. Prawa strona jego twarzy błyszczała metalicznie, ale największą grozę budziło osadzone w środku metalu czerwone oko. Postać kontynuowała przemowę.

- Widzę, że najemnicy, których wysłałem w celu zabicia Liu Kanga, nie spisali się. Ale to nic. Teraz załatwię was wszystkich.

Gdy mówił, za jego plecami pojawiały się coraz to nowe postacie.

- Kano! Więc to ty ich przystałeś? Trzymasz teraz z Shao Kahnem? - zdziwienie Kanga było ogromne.
- Tak Liu. Czasy się zmieniają. Mileenę już znacie. - pokazał ręką na stojącą obok niego dziewczynę. - Jak pewnie wiecie jest ona klonem Kitany, stworzonym przez Kahna. Nawiasem mówiąc Kitana też tu jest. A oprócz tego jakieś dwadzieścia sługusów Shang Tsunga. Skoro już dokonałem prezentacji, możemy przejść do sedna. - Kano dał znak i armia potworów ruszyła do natarcia. Chwilę później polowa z nich leżała zabita strzałami z broni Strykera. Obrońcy nie zdążyli się zgrupować. Zostali zaatakowani tam gdzie stali. Grupa potworów wpadła na Jaxa i Strykera, Kang nie czekając na przebieg zdarzeń, z oczami przepełnionymi złością skoczył do Kano, Kitana i Mileena ruszyły do Sonyi, ale Cage wskoczył między nie trafiając Mileenę. Rozgorzała walka na śmierć i życie. Co jakiś czas tylko przypadkowi przechodnie, którzy chcieli jechać metrem, po pierwszym rzucie okiem na peron szybko odwracali się na pięcie i wracali na górę.

Sonya cudem tylko uniknęła lecącego w jej stronę wachlarza. Nie czekając na następną niespodziankę z arsenału Kitany, dwoma side kickami przewróciła przeciwniczkę. Jednak Kitana bardzo szybko stanęła na nogi. Wszystkie jej trzy uderzenia z ogromną precyzją dosięgły celu i po chwili Sonya zbierała się z ziemi. Zaczęty obchodzić się dookoła, próbując wyczuć moment ataku. Czujniejsza okazała się Sonya. Seria szybkich uderzeń Kitany tym razem została zablokowana. To wystarczyło do wytrącenia jej z rytmu. Po chwili podnosiła się z podłogi ze złamanymi żebrami. Zbyt późno doszła do siebie Bardzo mocne kopnięcie w przeponę pozbawiło ją oddechu. Spazmatyczne wdechy zakręciły jej w głowie. Sonya tylko na to czekała. Stojąc przodem do Kitany wyrzuciła prawą nogę do przodu najsilniej jak potrafiła, trafiając przeciwniczkę w podbródek. Głowa Kitany poleciała do tyłu. Pękły wszystkie ścięgna i wiązania. Odłamki zębów wypadły ze zmiażdżonych warg wraz z kawałkiem odgryzionego języka. Bluznęła krew momentalnie zalewając mniej więcej powierzchnię metra kwadratowego. Kitana leżała martwa. Sonya usłyszała rozdzierający krzyk. Nie sposób było dojść, czy krzyczał mężczyzna, czy kobieta. Odwróciła się w stronę źródła dźwięku.

Jax i Stryker walczyli ramię w ramię. Osiem potworów, na które nie wystarczyło dowódcy nabojów, spychało ich coraz bardziej w stronę torów. Stryker wprowadzał zamęt swoją policyjną pałką. Tłukł, gdzie popadło, starając się mierzyć w okolice głowy. Nie zawsze mu to wychodziło. Jednak co chwila trafione bestie odskakiwały, by po otrząśnięciu się z bólu wrócić do walki.
Chaotyczne ataki napastników nie przynosiły widocznego efektu. Dwa już leżały martwe, a trzeci właśnie padał z roztrzaskaną głową. Ale z sekundy na sekundę Jax i Stryker słabli coraz bardziej. Mimo to nie poddawali się. Kurtis zrobił krok do przodu i po raz kolejny machnął pałką wybijając na oko z dziesięć zębów stojącemu zbyt blisko potworowi. Ten tylko kłapnął bezzębną w tym momencie szczęką i spróbował szponiastą łapą przeorać swojego oprawcę. Jednak Stryker byt szybszy. Cofnął się na ułamek sekundy, aby po kolejnym wykroku znowu trafić pałką w ociekającą krwią szczękę. Tym razem bestia nie wytrzymała uderzenia i padła jak długa. Nie czekając, aż się podniesie, Kurtis wymierzył jej kopniaka prosto w żebra. To już na stałe zniechęciło ją do walki. Kilkusekundowa agonia zakończyła się planowo - śmiercią. Napastników zostało czterech.
Tymczasem Jax próbował dotrzymać kroku swojemu dowódcy. Jednak gołymi rękami mógł niewiele zdziałać. Napierające potwory zmuszały go do nieustannego cofania się. W pewnym momencie Jax poślizgnął się w kałuży krwi i stracił równowagę. Zrobił krok do tyłu i zamachał rękami, próbując za wszelką cenę utrzymać równowagę. Poczuł, że traci grunt pod nogami. Peron się skończył i Jax ciężko spadł na tory. Uderzył nerką w szynę i leżał przez chwilę nieruchomo. Otrząsnął się z bólu i zaczął podnosić się z torów. Wszystkie pozostałe przy życiu potwory rzuciły się za nim. Znowu upadł. Tym razem zamortyzował uderzenie przewracając się na brzuch. Ręce miał daleko wysunięte przed siebie. Leżały w poprzek szyn. W takiej właśnie pozycji przejechało go metro.

Johnny Cage wykańczał Mileenę. Nie było już dla niej ratunku. Wszystko zaczęło się od wyskoku Cage'a, który oddzielił ją od oryginału. Nie zdążyła się leszcze podnieść, a Johnny już złapał ją za włosy i podniósł na wysokość swojej twarzy. Uderzył ją dwoma krótkimi prostymi, a później lewą nogą w żebra. Mileena znowu przewróciła się. I tym razem Cage nie pozwolił jej samej wstać. Postawił ją na nogi i uderzył jeszcze dwa razy w to samo miejsce. Doskoczył do niej i z przykucu uderzył ją podbródkowym. Pech chciał, ze akurat w tym momencie, przez przypadek, nadepnął jej na nogi. Unieruchomione w ten sposób ciało nie mogło przejąć energii ciosu. Głowa oderwała się od tułowia i wraz z wystającym kawałkiem kręgosłupa potoczyła się po peronie. Johnny Cage zszedł z dziewczyny i obrócił się w stronę torów w samą porę, aby usłyszeć przeszywający wrzask człowieka tracącego ręce pod kotami pociągu.

Kano okazał się trudnym przeciwnikiem. Przewagi dodawał mu nóż w prawej ręce, który już kilka razy zostawił ślad na ciele jego obecnego przeciwnika. Jednak sam tez zarobił kilka ran od uderzeń twardych pięści Liu Kanga. Obaj prezentowali zupełnie odmienne style walki, które jednak w bezpośrednim starciu znakomicie się uzupełniały. Żaden z nich nie mógł znaleźć sposobu na pokonanie drugiego. Walka toczyłaby się prawdopodobnie do momentu, w którym obaj padliby z wyczerpania, jednak losy spotkania rozstrzygnęły się dużo szybciej.

Wrzask, który usłyszeli, obu wytrącił z równowagi. Ale Kano szybciej doszedł do siebie. Kang, trochę oszołomiony, nie zdążył z blokiem i został bezlitośnie spunktowany. Przewrócił się na ziemię. Kano korzystając z chwili czasu rozejrzał się po polu walki. Sytuacja zaczęta przybierać obrót dla niego niekorzystny. Stryker właśnie odkładał krótkofalówkę, przez którą wezwał prawdopodobnie posiłki i karetkę. Za dwie. trzy minuty zaroi się tu od żołnierzy i policji. Kątem oka dostrzegł ruch. Liu Kang właśnie oprzytomniał i szedł w jego kierunku. Z drugiej strony zmierzał Johnny Cage. Im dwóm nie da rady. Musi uciekać, jeśli chce żyć. Popatrzył na Cage'a. Czerwone oko umieszczone w metalowej części twarzy pulsowało jaskrawym światłem. Nagle wiązka lasera uwolniła się z zamkniętej przestrzeni i popędziła w stronę Johnny'ego.
Cage zbyt późno zrozumiał co się dzieje. Lecz nawet, gdy zrozumiał, żadna reakcja nie przychodziła mu do głowy. Jego mózg próbował wymyślić jeszcze jakieś wyjście z sytuacji, gdy leżał na posadzce z dziurą wielkości głowy w klatce piersiowej.

Sonya krzyknęła. Nie widziała ucieczki Kano. Nie słyszała strzałów Strykera, gdy po załadowaniu broni próbował zabić Kano. Nic się dla niej nie liczyło. Tylko krzyk. Krzyczała nadal, gdy funkcjonariusze pogotowia ratunkowego zabrali ją do karetki. Tam też nie przestała krzyczeć. Dopiero, gdy zemdlała, osłabiona tym krzykiem, zapanowała błoga cisza.

Motorniczy nie mógł się zatrzymać. To co zobaczył na stacji, doprowadziło go do granicy szaleństwa. Na peronie leżały ciała ludzi i stworów, których istnienie zakwestionowałby największy nawet specjalista od biologii. Coś takiego nie miało prawa żyć i chodzić po Ziemi. Cala stacja zachlapana była krwią. Tu i ówdzie leżały jakieś wnętrzności, ale on nie był specem od anatomii i nie potrafił powiedzieć, czy należały do ludzi, czy do tego czegoś. Gdzieniegdzie bielały kawałki kości i chyba zęby. Nie mógł tego stwierdzić na pewno, przejeżdżając z taką prędkością przez stację. Ale jedna rzecz najbardziej utkwiła mu w pamięci. Śmiertelny wrzask. Nawet dwa lata później, przebywając w zakładzie dla obłąkanych, wrzask prześladował go nadal. Słyszał go co noc. Bez wyjątku. Wrzask człowieka ginącego pod kolami pociągu.

10. 

W szpitalu byto ciepło i przytulnie. Obudził się i stwierdził, że ma zabandażowaną całą twarz. Podniósł rękę. Przy jego łóżku natychmiast pojawiła się pielęgniarka.

- Czy życzy pan sobie wody?

Uświadomił sobie, że zaschło mu w gardle. Pokiwał głową i po chwili pił już z trzymanego przez siostrę dzbanka. Po paru minutach pojawił się doktor.

- Dzień dobry panu. Nazywam się Derek Mohammed i jestem pańskim lekarzem. Jak zapewne zdołał pan zauważyć, ma pan bandaże na głowie. Są one wynikiem rozległych poparzeń pierwszego i drugiego stopnia. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy. Poskładaliśmy pańską twarz do kupy. Nie jest ona może teraz zbyt piękna, ale w każdej chwili może się pan udać do chirurga plastycznego. Myślę, że te bandaże można już zdjąć - zwrócił się do pielęgniarki. Ta natychmiast wykonała polecenie.

- Czy może pan mówić?
- Chy... chyba tak. - Struny głosowe po tak długim okresie bezczynności musiały mieć trochę czasu, aby w pełni zadziałać.
- Jest pan wolny. Siostra pokaże panu szafę z pańskimi rzeczami.

Ubrał się szybko i odebrał swoje rzeczy, załatwiając wszystkie formalności związane z wyjściem ze szpitala. Zapytał o drogę i ruszył w stronę drzwi. Po drodze minął jasnowłosą kobietę z twarzą ukrytą w dłoniach. Obok niej siedział potężnie zbudowany mężczyzna w czarnych spodniach i niebieskobiałej bluzie. Za zakrętem zobaczył dwóch długowłosych mężczyzn o ciemnej karnacji. Głośno rozmawiali. Wsłuchał się w ich rozmowę. Jeden z nich mówił o wydarzeniach minionego dnia. Opisywał właśnie dziwnego człowieka, który przewodził masakrą. On znal tego człowieka. Właśnie on potraktował go fireballem. Usiadł na ławce, jakieś pięć metrów od nich i udawał, że na kogoś czeka. Po przelotnym spojrzeniu mężczyźni kontynuowali rozmowę. Z ich stów wywnioskował, że są Indianami. Z dalszej części dowiedział się o ich szamanie, który jakoby niczego się nie bał. Obaj mówili o nim z widocznym szacunkiem. Wstał z ławki i wyszedł na zewnątrz. Chwilę pomyślał. Musiał znaleźć faceta, który go skancerował. Ale nie mógł tego zrobić sam, bo gość stosował jakieś dziwne sztuczki. Latanie, strzelanie ognistymi kulami z rąk, wywoływanie zmian pogody i dowodzenie armią mutantów nie należały do normalnej, ludzkiej pracy. Musiał udać się po pomoc, a w tym momencie do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl. Indiański szaman. Uśmiechnął się w duchu. Może i było to głupie, ale co szkodzi spróbować. Jeśli to zwykły szarlatan, to nic nie straci, ale jeśli w opowiadaniach Indian kryje się ziarenko prawdy, to może to być jego szansa. Przy głównej bramie szpitala zapytał strażnika o drogę do rezerwatu Indian. Po drodze wstąpił do paru sklepów i kupił sobie nowe ciuchy. W domu złożył naprędce maskę, która zasłaniała mu twarz. Po części zrobił to, aby ludzie nie widzieli jego zniszczonej twarzy, ale drugim powodem była potrzeba stworzenia sobie nowego image. Po wyjściu ze szpitala poczuł bowiem, że jest kimś innym i żeby móc wrócić do swej poprzedniej postaci, musiał pokonać swojego przeciwnika. Tego, który spowodował jego przemianę.

Porucznik Sonya Blade była w szoku. Co prawda, dochodziła już z wolna do siebie, ale wciąż nie mogła pogodzić się ze śmiercią Johnny'ego. Na dodatek Jax leżał kilka sal dalej w stanie krytycznym. Właśnie mijał termin wyznaczony na operację. Ale to nie miało znaczenia. Wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się tylko jedno. Cage nie żyje. Siedzący obok niej Stryker robił co mógł, aby wyprowadzić ją z takiego nastroju. Jego wysiłki do tej pory przynosiły mizerny efekt, ale Stryker nie załamywał się. W duchu liczył, że lekarz kierujący operacją przyniesie pomyślne wieści. W przeciwnym wypadku Sonya kompletnie się załamie i potrzeba będzie miesięcy, aby ją z tego wyciągnąć. A on nie miał czasu. Musiał działać szybko. Coraz więcej dziwnych wydarzeń miało miejsce w różnych miejscach w Ameryce. Masakra w biały dzień i ataki z niewiadomych powodów to tylko część zła wyrządzonego przez nieznanych sprawców. Ofiar byto już nadto. Przerwał rozmyślania, bo z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Oboje wstali na jego widok.

- Czy państwo są rodziną... - spojrzał w notatnik - Jacksona Briggsa?
- Jestem jego przełożonym.
Doktor pokiwał głową.
- Zrobiliśmy, o co nas pan prosił. Nie wiem jeszcze, czy to zadziała. Miejmy nadzieję, że tak.
- Nie ma pan pewności?
- Widzi pan. To nie takie proste. Do mnie, jako lekarza należało tylko wmontowanie części, za ich działanie odpowiada sztab techników. Ja zetknąłem się z tym po raz pierwszy w mojej karierze. Nie ukrywam, że polegałem wyłącznie na słowach pańskich ludzi. Praktycznie rzecz biorąc to oni kierowali operacją. Ja wykonywałem tylko ich polecenia.
- Rozumiem. Zatem miejmy nadzieję, że to zadziała.
- Widzi pan. Bioniczne implanty wstawiane zamiast części ciała nie są zupełną nowością, jednak koszt ich wykonania jest bardzo wysoki, dlatego prawie nikogo nie stać na taki wydatek. Sama w sobie operacja nie jest trudna. Miałem kłopoty, gdyż jak mówiłem wcześniej, robiłem to po raz pierwszy.
- Czy moglibyśmy zobaczyć pacjenta?
- Myślę, że za jakieś pół godziny narkoza przestanie działać. Wtedy zobaczymy czy operacja się udała.
- Kiedy będzie mógł opuścić szpital?
- W zasadzie powinien leżeć tu jeszcze co najmniej tydzień, ale jeśli będzie pan uparty to po zapisaniu mu specjalnych leków i przeprowadzeniu kilku testów będzie mógł wyjść od razu
-Będę uparty -mruknął Stryker.

Jax z wolna dochodził do siebie. Minęło kilkanaście sekund, nim odzyskał pełnię widzenia. Zauważył, ze jest w szpitalu. Starał się usilnie przypomnieć sobie, jak się tu znalazł. Nagły przebłysk pamięci uświadomił mu, dlaczego tu się znalazł. Metro. Widocznie uderzył go pociąg gdy próbował uskoczyć. Jakieś drobne obrażenia. No, może złamane żebro. Usiadł na łóżku, ziewnął i przeciągnął się. Rozejrzał się dookoła. Za szklaną taflą zobaczył Sonyę i Kurtisa. Wyciągnął rękę i pomachał im. Oni odmachali mu, ale Jax nic zwracał już na nich uwagi Patrzył oczami otwartymi do granic możliwości na rękę wyciągniętą przed nim. To nie była jego ręka!!! Bardzo wolno obrócił głowę w stronę ramienia. A jednak ręka była przymocowana do jego ciała, a więc siłą rzeczy on musiał być jej właścicielem. Tym razem szybko obrócił głowę na drugie ramię. Z tej strony to samo! Przerażony, ale i zafascynowany zaistniałą sytuacją nie zauważył jak lekarz z jego przyjaciółmi weszli do sali. Dźwięk głosu doktora wystraszył go, że aż podskoczył. Doktor uśmiechnął się lekko i przeprosił go.

- Czy dobrze się pan czuje? - zapytał.
- Nie jestem pewien. Przede wszystkim, co to jest?
- Chciałbym zabrać pana na kilka testów. W międzyczasie będę się starał udzielić panu wszelkich odpowiedzi.

Jax popatrzył przez chwilę na doktora i wzruszył ramionami.

- W porządku - rzekł.

W rezerwacie panował ogromny bałagan. Stojące tu i ówdzie brudne szałasy nie mogły zapewnić wystarczająco ciepła przebywającym w nich koczownikom. Tylko dwa szałasy wyglądały na bardziej zadbane. Przed jednym z nich wbite byty na sztorc dwie włócznie. Drugi miał na końcu zatkniętą czaszkę jakiegoś zwierzęcia. Skierował się w jego stronę. Chwilę zastanowił się, czy trzeba jakoś zapukać lub coś w tym rodzaju. Nigdzie nie zauważył jednak niczego twardego. Zaszurał więc tylko głośno butami i wszedł do środka. W szałasie siedziały dwie osoby. Po jego wejściu odwróciły się w jego stronę.

Testy trwały ponad trzy godziny. Gdy się skończyły, Jax wyszedł do przyjaciół. Widać było, ze w pełni odzyskał energię. Stryker podziękował lekarzowi i cala trójka opuściła szpital. Kurtis nie ukrywał zadowolenia, że Jax wrócił do zdrowia. Jego radosny nastrój udzielił się pozostałej dwójce. Pojechali do biura Strykera, gdzie Briggs otrzymał pozostałe odpowiedzi dotyczące jego nowych rąk. Tam przeprowadzono na nim jeszcze kilka testów. Po kolejnych kilku godzinach cała trójka udała się na zasłużony odpoczynek.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym zobaczyć się z Nightwolfem.
- Ja jestem Nightwolf. - Jedna z postaci wstała i zrobiła krok w jego kierunku.
- Nie jesteś Indianinem. Rzadko kiedy zjawiają się tu inni ludzie. Co cię do mnie sprowadza?
Opowiedział mu co go spotkało. Szaman słuchał uważnie, podobnie jak jego towarzysz. Gdy skończył, Indianin usiadł i przez chwilę naradzał się z siedzącym cały czas mężczyzną. Albo kobietą. Nie mógł dojrzeć, ponieważ twarz zasłaniało rondo kapelusza.

- Dobrze. Myślę, że możemy ci pomóc. Widzisz, ja i mój towarzysz rozmawialiśmy właśnie na ten sam temat. On dokładnie wie, co się dzieje, gdyż już wcześniej przytrafiło mu się coś podobnego.

- Moglibyście wyjaśnić mi więc w czym rzecz?

Szaman poprosił go, aby usiadł. Nie czekając, aż spełni jego prośbę, zaczął opowiadać o turnieju. Kiedy opowieść dobiegła końca, druga postać wstała i podeszła do niego. Mężczyzna wyciągnął rękę i rzekł:

- Witaj w klubie, bracie. Nazywam się Kung Lao.

Przez chwilę myślał nad odpowiedzią. W końcu zdecydował.

- Nazywaj mnie Kabał.

11. 

Shao Kahn był wściekły. Jego pian pokonania bogów spalił na panewce. Całe przedsięwzięcie zaczynało się walić. Najpierw dzięki Raydenowi bogowie odparli jego ataki, a później okazało się. że Kano nie wypełnił zadania do końca i Liu Kang żyje. Czas uciekał. Nie było go wystarczająco dużo, aby zebrać nową armię i ruszyć na bogów. A więc portal zostanie otwarty. Jego jedyną nadzieją został Shang Tsung. Liczył na to, że jego podopieczny rozprawi się z Kangiem i resztą. Jeśli mu się nie uda, to trzeba będzie walczyć w turnieju.

Do trzech razy sztuka. Tym razem nikt go nie pokona.

12. 

Miasto płonęło. Shang Tsung z właściwą sobie gracją palił dom po domu, budynek po budynku. Jego niekończące się zastępy potworów wypełniały bezbłędnie swoje zadanie. Jedyną przeszkodą byli policjanci i żołnierze. Na każdego takiego przypadało mniej więcej pięć potworów, ale Tsung nie martwił się. Odbijał sobie straty na cywilach. Ponadto jego ludzi było dużo więcej, niż Amerykanów.

W pewnej chwili przerwał rozmyślania i spojrzał w górę. Pogoda zaczynała się zmieniać. Albo mu się wydawało, albo niebo lekko wibrowało. Przypatrzył się uważnie. Zrozumiał, co to oznacza. Dwa razy wcześniej byt świadkiem tego zdarzenia i ani razu nie miał po tym przyjemnych wspomnień. Znaczyło to, że jego mistrzowi nie udało się powstrzymać bogów. Więc przyszłość Ziemi leżała w jego rękach. Musiał się śpieszyć.

Nad Ameryką otwierał się portal. Portal prowadzący na turniej Shao Kanna.

13. 

Stryker szybko wydawał rozkazy przez mikrofon. W pomieszczeniu radiowym było duszno, ale co chwila drzwi otwierały się i zamykały wpuszczane bądź wypuszczając kolejnych posłańców. Sonya i Jax spoglądali przez jego ramię na schematyczną mapę miasta. W punktach największego zagrożenia paliły się czerwone lampki. W tej chwili wszystkie były zapalone. Do pokoju wszedł Liu Kang.

- Chodźcie. Potrzebują nas na ulicy. Barykadując się tu niczego nie zdziałamy, a bestie Tsunga są już niedaleko. Jeśli nie wyjdziemy teraz, to nie wyjdziemy wcale.

Posłuchali go. Chwilę potem na ulicy zrobił się niesamowity ścisk. Ludzie w panice biegali na wszystkie strony wpadając na siebie i przewracając się. Funkcjonariusze Gwardii Narodowej bezskutecznie próbowali ich powstrzymać. Kurtis i reszta ruszyli w stronę centrum. Tam najwcześniej mogli spodziewać się ataku. Jeśli będą pierwsi, to sami będą mogli wybrać sobie miejsce do obrony.

W centrum nie było już nikogo. Płonące domy wykurzyły mieszkańców na przedmieścia. Fala ataku już tędy przeszła. Jax uśmiechnął się smutno, ale z satysfakcją. Jeśli Tsung chce ich dostać, to musi zawrócić. To powinno powstrzymać przez chwilę dalszą masakrę.

Ustawili naprędce prowizoryczną barykadę. Byli otoczeni. W chwili ataku będą osłaniać tylko jedną stronę, lecz gdy napastnicy sforsują barykadę, z drugiej strony atak powinien zostać już odparty. Przynajmniej takie były założenia Strykera. Szkoda, że nie zdążyli wypróbować tego w praktyce. Sonya przerwała pracę wpatrując się w niebo. Wydało jej się, że nagle błękit rozdziera się niczym papier. W miejscu rozdarcia zionęła czarna dziura. Widziała już kiedyś taki widok. Nagle poczuta na ramieniu zimny metal. Obróciła się. Jax zdjął rękę i pokiwał smutno głową.

- Zaczyna się.

Sub-Zero staniał się na nogach. Był kompletnie wyczerpany. Co chwila przystawał robiąc krótki odpoczynek. Teraz też. Postał kilkadziesiąt sekund i pobiegł dalej nie oglądając się za siebie. Skręcił w boczną uliczkę i prawie uderzył nosem w trzymetrowy mur. Za sobą usłyszał kroki. Odwrócił się. W wylocie uliczki stali jego prześladowcy. Miał marne szanse na pokonanie wszystkich czterech, ale nie miał zamiaru tanio sprzedać skóry. Nie czekał aż go zaatakują. Ruszył naprzód i najsilniej jak mógł kopnął najbliższego robota. Jeden był chwilowo wykluczony. Zostało jeszcze trzech. Szybko zrobił obrót i w tym momencie został trafiony w nerkę. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł. Nawet nie próbował wstać. Przeturlał się na plecy i zamarł. Zamiast nieba, w górze rozciągała się czarna dziura okrywająca w jego mniemaniu cały świat. Po chwili wszystko zrozumiał. „No cóż" pomyślał. Umrę nie doczekawszy wielkiego turnieju.

Nightwolf, Kabał i Kung Lao zmierzali w stronę centrum. Tam najszybciej mogli dowiedzieć się, gdzie jest Shang Tsung. Szli pieszo, gdyż jazda samochodem w ogniu i w kłębach dymu graniczyła z cudem. Mieli do przejścia jakieś 10 kilometrów. Mimo, że szli bardzo szybko, to do centrum nie dotarli. Ujrzeli bowiem czarną dziurę zamiast nieba. Po chwili w dziurze zamajaczyła twarz, którą tylko Kung Lao rozpoznał. Była to twarz ludzkiej postaci boga Raydena.

Sub-Zero również zobaczył twarz. Wzniesione ostrze nie opadło na niego, aby zadać ostateczny cios. Wszyscy znieruchomieli obezwładnieni siłą głosu Raydena.

Na barykadzie również dostrzeżono objaw boskiej władzy. Nawet sługusy Shang Tsunga z nim samym na czele nie byli w stanie się poruszyć. Z nieba dobiegi ich głos, od którego popękały szyby w oknach nie spalonych dotychczas budynków.

- Zostaliście wybrani do reprezentowania Ziemi w turnieju. Bądźcie ostrożni. Wasze dusze są chronione przed Shao Kahnem, ale wasze życia nie. Nie mogę wspomagać was dłużej. Ziemia jest w mocy bogów z zaświatów.

To, co się stało później na trwale zachowa się w pamięci tych, którzy po raz pierwszy brali udział w turnieju.

Uczestnicy poprzednich edycji zostali wciągnięci przez bramy portalu pociągając za sobą swoje najbliższe otoczenie. W zaświatach czekał na nich sam Shao Kahn wraz ze swoją świtą.

Zaczął się trzeci turniej Mortal Kombat. Losy Ziemi spoczywały w rękach wojowników, którym udało się przeżyć, aby wziąć w nim udział.



"Historia turnieju MORTAL KOMBAT 3"
autor - Count Luxinly
tekst oryginalnie ukazał się w Kompendium Wiedzy Secret Service nr 2, Kombat Korner

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz